Szczury w
Bibliotece Babel
lament
rudzików w betonowych klatkach
Internet jest
czymś niesamowitym. Nieomal niepojętym. Do tego wszystkiego tak lotnym, że
trudno zwrócić szczególną uwagę na jego cierpkość. Cierpkość niezauważalną
prawie, ale jakże dosadną. Zniewoleni zachwyceni
są jego prostym pięknem , jego mobilnością, jego siłą oddziaływania, jego
wszechobecną użytecznością, jego wspaniałym „wszystkim”. Wszystko się na nim
opiera, począwszy od linii lotniczych po planowanie przestrzeni twórczej.
Wszystko. Wdarł się nawet w nader wysublimowaną przestrzeń, którą tworzą literatura,
film, muzyka, impertynencko wkroczył w sferę
sztuki. Mało tego, nie tylko sztuki jako takiej, ale i w przestrzeń sztuki
umysłów. Jest wszędzie. Wchłania, przetwarza, oddaje w zmienionej formie. To
jak pożyczyć komuś pierwsze wydanie jakiejś książki i dostać z powrotem inny
egzemplarz, w nowszym, ładniejszym wydaniu i miękkiej oprawie. Wolumin jest
lżejszy i ładniejszy, ale to nie to samo. Tak właśnie Internet zabiera ciężar przykładowej książki i
oddaje w łatwo przyswajalnej formie. Prawie wszystko znalazło się już na taśmie
wędrującej ku krematorium kulturowemu, by „później” wyfrunąć jako opary
niegdysiejszego piękna. W dymie pojawiają się drobinki, które stosunkowo łatwo
osadzają się na gałęziach drzew zamieszkiwanych przez stare, nieprzystosowane
do lotu w tych oparach ptaki.