Boy, if life were only like this. If life were only like this.
Woody Allen, Annie Hall


niedziela, 2 czerwca 2013

Paddington i krnąbrne pigmenty anomalii


Krążymy po mieście, gdzie nie ma śmierci. Plandeki wirujące w swym roztargnieniu odbijają chybione blaski świateł. Korzenie tanisu w wisiorkach milionów podobizn Rosemary. Scyfryzowanych. Przewody gibkie i lekkie jak neurony. Jak drobne rzęski okalające wirus Ebola, jak wici bakterii i komórek niesomatycznych. Nie, nie kosmos. Uśmiech, odblask półcienia wysiłku septylionów najzdrowszych parchatych neuronów. Splątane nitki ich przesłania przystają u progu spazmów na krawędzi zmieszanej z mrokiem mamałygi elektronicznych wrogów efemery.  Strach-głupie zwierzę. Reklama w Hong Kongu „lśni się jak Hitlerowski abażur[1]”. Lśnimy jak Hitlerowskie abażury, wyrywani śmierci, prawie jak niedościgniona… Wszyscy widzą, że ten futerał miasta nijak się ma do Jej palców, do Jej zębów.
Parasolki plugawią swym kolorem wzrok głupców. Są wyposażone w inteligencję. Mają informacje i umieją się nimi dzielić łącząc się rozchorowanymi włókienkami z jakimś sprytnym, kompetentnym centrum. Działają. Potrafią współdziałać. Współgrać. Aktorzy naturszczycy. Ekspresyjni. Piękni. Trwali. Nietrwali. Histrioniczni osobowościowo. Straceni. Upadli. Z głową uniesioną nieco ponad mułem. „Gdzie pogniły zwiędłe liście[2]”. Parasolki tego nie robią. Nie brudzą się. Są dobrze wyszkolone, dostosowane. Bez skłonności autodestrukcyjnych. Wchodzą do inteligentnego budynku. Wchodzą z właścicielem. Jak wschód słońca. Pan się rumieni, Panie władco, Pan się rumieni, Panie Nonsensu. Żałość. Żałość myśli. Tak. Żałość. Za każdym znakiem przystankowy należy czytać: Żałość. Wszystko jest jasne. Wszystko jest takie jasne i się rumieni. Śmieje się w syntetycznym świetle braku wiary w jej brak w jej braku. Parasolka jest elementem ubioru. Też inteligentnego. Służącego „idei” i świetnie odnajdującego się w cyberprzestrzeni, w inteligentnej przestrzeni. Przestrzeni nie tyle cyber, ile właśnie inteligentnej. Inteligentnie zastosowanej, przeniesionej pod narkozą w rzeczywistość namacalną i tkliwą. Ckliwą. Neutralną. Kwaśną. Niepojętą. Ubrania ledwo trzymają się ciała, pływają, suną razem z Jednostką w oceanie (o, nie, nie, słodkim oceanie) o niepojęcie wysokim zagęszczeniu informacji. Poruszanie się w ten, nie inny sposób zostaje sklasyfikowane. I wiedział mózg, że było dobre. Zmniejszenie roli geometrii. To się dzieje, tak, proszę państwa-żachnęło się sklasyfikowane coś. Ale inne, z innej inteligentnej przestrzeni. Jeszcze lepszej, jeszcze nowszej. Jeszcze bezpieczniejszej, jeszcze trwalszej. Jeszcze lepiej zlokalizowanej. Jeszcze, i jeszcze bardziej wytrzymałej. Ekologicznej. Tak… ekologicznej. Bez niczego w ten sposób:
Świerki jak zimowe kwiaty (…) Jak maszty upadają sosny (…) I buk się korzeniem nakrywa[3]
…. Płaski, elegancki czyt-nik. Na tym można pisać. To obrzydliwe jak wiosna. A parasolka wkracza w przestrzeń inteligentną, bo jest inteligentna, osoba, do której należy też, więc i przestrzeń… prawda. Wchodzi z pełnią gracji w sieć sensoryczną. I co? I pryska. Elektromagnetyzm poniewiera jej poczucie „ja”. Inteligentna „ta” z jej inteligencją są na podglądzie, czyli u siebie, pod kontrolą, kompetentną itede. Wszystko jest połączone, tak, razem, drgająco, cudownie. I jak współgra. Każdy takt głupkowatej pieśni, o magnificencjo! O, majestacie siły czasoprzestrzennej! Ptysiowe wytłoczyny krnąbrności barw niemocy. Gdzie się podziały trefne pigmenty? Pigmenty stały się cyber. Czyżby paradygmaty estetyczne? Prawie. Bo to nie one. Przestrzeń można nałożyć na każdą inną przestrzeń, niezależnie od jej pochodzenia. To, że wyjdzie z tego cyber-Tokio, nie, to nic. To nic. To nawet nie będzie w stanie być Tokio pod śniegiem. Co wtedy powstaje? N o w a  powiększona przestrzeń. Tak. Przestrzeń! Czy jest coś bardziej ślazowego od przestrzeni?! Czas i przestrzeń! Czas i przestrzeń! Interakcja między przestrzeniami. Czas i przestrzeń. Przeszłość i przestrzeń. I jeszcze Czas, ciepło i Przestrzeń. Cofanie się, ale ciepłe. Lepiej się nie cofać? Muzeum Żydowskie w Berlinie. I nie jest to na ciepło. Nie zakłamane ciepło. Ale ciepło. I brak ciekłości. To jest nałożenie dwóch warstw (jak opisane w tekście Lwa Manovicha) . Pasujących warstw. Warstw, które musiały pasować do siebie. Musiały zacząć móc.  Proszę się nie wygłupiać, Herr Wróg.
Trójwymiarowość. Nie płaskość. Pomnik Holocaustu w Berlinie. Ogrom, oglądany z zewnątrz, tak, będąc na zewnątrz. Mogąc wmotać się wewnątrz. Dotykać tych „wewnątrz”, przy każdej gładko ociosanej namiastce macewy. Wszystkie szare, chłodne, o różnej wysokości opierania się o nie cienia, nagrzewają się od czasu do czasu. Jak skradzione „od” czasu „do” czasu. Jak w Zmęczonej Śmierci[4] słupy świec. Słupy, przestworza macew. Co gorsza, nazwanych. Jak symboliczny nagrobek Anne i Margot Frank w dawnym Bergen Belsen, jak Jej statuetki w Holandii i Niemczech. Pomnik. Żywe ciało. Ciało nas-niczyje. Ofiar Holocaustu. Trójwymiarowe. Chłodne i nagrzane. Niechwiejące się. Pośredniczą w ich pionie mikrogranulki, nie rzęski wiodące informację i całą inteligencję, całą żywość. Świat jest martwy. Buja się w kosmosie pęcherz atmosfery, a w nim małe, fasolowate mięsko z pędzikami po obu stronach i z sinymi opalizującymi plamkami pokrytymi mętną przezroczystością, i z malutką szczelinką, która swym ruchem daje złudzenie zmagania się z powietrzem. I to wszystko takie niewinne, zapętlone, zagubione w tym bezmiarze sił silniejszych, który już wtedy wydaje się przerażający. Wszechogarniająca kontrola. Wszechobecne miażdżenie nieujmowanej potrzeby bycia poza tym. Poza kontrolą. Poza rolą! Chodzeniem bez parasolki.
Umieranie nie potrafi się stać interaktywne. Ani cyberprzestrzenie. Ani inteligentne, ani bla bla bla… To chore. Umieranie jest chore, i chce je się uleczyć. Chce się istnienie uleczyć i udoskonalić. Uprzyjemnić. Diane Keaton we Wciąż od nowa napisała, że- osiągnięcie doskonałości zabija kreatywność.- To nie ma nic do rzeczy, ale się tu znalazło. Z całym pomarszczeniem tego tworu.
Interfejs. Interfejs. Totenmesse. Nazwany, nie nieznany. „To, co zostało nazwane przestaje być nieznane”- cudze słowa cudzych słów cudzych języków w cudzy intelektualny sposób. No, jeszcze gorsze chyba kineskopy. Interfejs. Interfejs to prawo. I to cud. I nawet bardzo wysublimowany. „Architektura jako reprezentacja ikonograficzna” Monitory Venturiego-cudo, no niekoniecznie. Le Corbusier to inna szprychowata bajka, ale i wykorzystanie współgrających sztuczno-naturalno-przestrzennych świateł. Tu: niezdrowa kompilacja.
Pachnący Pradą branscaping. Cóż za wykorzystanie inteli…inteligentne wykorzystanie ironii. Jakże zgrabne. Jakże nienaganne. Prada Prada Prada Prada! Nie kupuje się rzeczy dla nich samych, nie robi się rzeczy dla nich samych. Wszystko, wątpliwe wszystko dla wątpliwych siebie. Są reklamowane, są renomowane, są Pradą, są Czymś Innym, są sobą, ale sobą nie są, ale są, i ta da. La di da. Inteligentne działanie na podświadomość. Mobilne ornamenty własnych „ja”. Kochanych „ja”, i znienawidzonych „ja”, akceptowanych „ja”. I po co to wszystko? -Nieinteligentne pytanie. Nieinteligentne widzenie braku sensu. Sens się widzi, ale nie dostrzega, bo się go nie narysowało własnoręcznie i nie mogło być za co wstyd. Substancja, nie pustka. Czym jest nieistnienie, śmierć i śmiech? No? Zachwianiem pustki. I jest za co czuć wstyd.
Oto adres, pod którym znajduje się Manifest Estetyczny :
 PS Proszę nie potakiwać z politowaniem.





[1] Sylvia Plath, Lady Łazarz. Cytat z pamięci.
[2] Virginia Woolf, Fale, to mówi Susan . Cytat z pamięci.
[3] Marek Koterski, Dzień świra [film], Polska, 2002.
[4] Fritz Lang, Zmęczona Śmierć (Destiny), [film], Niemcy, 1921.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz